To nie są łatwe czasy dla festiwalu. Nie mogą być, skoro tego samego dnia 70 km dalej odbywa się koncert ogólnopolskiej trasy koncertowej. Trasy, której renomę napędza plejada polskich artystów, duże wsparcie medialne i konkretny sponsor. Nie jest łatwo kiedy nazwiska i nazwy kapel z jarocińskich plakatów można obejrzeć dzień czy tydzień później w niedalekich Jarocinowi dużych miastach (i to często za darmo). Jeśli w ciągu roku pojawiają się w Polsce gwiazdy formatu Rolling Stones, Guns and Roses, Metallica a tu jeszcze Open’er, Pol’and’Rock, Off to jest się z kim bić o czas i portfele miłośników muzyki. Wydaje mi się, że Jarocin nie ma większych szans wygrać z taką konkurencją. Tylko czy tak naprawdę musi?

W trakcie prezentacji finalistów Jarocińskich Rytmów Młodych 2018, na scenie zwycięzca – „Przybył” z Poznania.
Zmiana formuły festiwalu w 2017 roku była świetnym krokiem. Dla mnie to jest powrót, a nie rewolucja. Jarocin był miastem-festiwalem, a nie tylko miejscem, gdzie się ten festiwal odbywał. Lepsze od tego było chyba tylko otwarcie w tym roku sceny na rynku dla wszystkich. W 2017 “nowy” Jarocin Festiwal prezentował line-up pełen pierwszoligowych gwiazd polskiej sceny. Zachwycił “Motywem Niemen”, którego kulminacją był świetny koncert finałowy. Materiał był tak dobry, że Krzysztof Zalewski z zespołem oraz siostrami Przybysz nagrali go na płycie i koncertują zapełniając sale koncertowe w całej Polsce.
Rok 2018 przyniósł znacznie słabszy zestaw artystów. Mam świadomość, że taka ocena jest obarczona brzemieniem subiektywizmu, ale wiem także, że nie jestem w niej odosobniony. Motyw festiwalu ani koncert finałowy również nie miały takiej mocy i nośności jak poprzednie. A jednak tegoroczna edycja Jarocin Festiwal podobała mi się jakby bardziej. Przede wszystkim sprawiła to otwarta scena na rynku dzięki czemu zniknął kolejny płot a festiwal jeszcze bardziej zespolił się z miastem. Organizatorzy poprawili także rozplanowanie koncertów pomiędzy scenami (niechlubnym wyjątkiem były odbywające się w tym samym czasie koncerty Haydamaky i Marka Dyjaka). Ale chodzi też o coś innego.
Jarocin nigdy nie był wydarzeniem tylko i wyłącznie muzycznym. Był miejscem spotkań w czasach, kiedy spotykać się nie było łatwo. Miejscem dyskusji, kiedy dyskusja nie była mile widziana. Poza tym miejscem ekspresji i poznania. Oczywiście, wszystko spajała muzyka bo i ona w siermiężnych czasach PRLu była nieobecna. Nie ma powrotu do tej rzeki a, jak pisałem na początku, są większe i lepsze festiwale muzyczne w Polsce. Siłą Jarocina staje się to, co dzieje się poza sceną.

Marcin Świetlicki i Lech Janerka – na widowni nie dało się wcisnąć szpilki.

Żywa Biblioteka – niestety tylko 4,5h…
Kiedyś to muzyka była podstawową formą wyrazu młodości. Mam wrażenie, że teraz miejsce to zajmują multimedia i sztuki wizualne. Może udałoby się dodać warstwę filmową? Może sztuka performatywna? Proponuję rozpocząć poszukiwania. Chciałbym żeby Festiwal Jarocin rozwinął się jeszcze bardziej, stał się multidyscyplinarną platformą ekspresji.

W trakcie koncertu „Co ciągle widzę w niej”
Jest jeszcze coś czego brakuje Festiwalowi Jarocin – promocja. Mam wrażenie, że radiowa “Trójka” ciągnie za ogon zbyt wiele srok. W tym roku o Jarocinie słychać było jeszcze mniej niż w ubiegłym. Wydaje się to być do poprawy w pierwszej kolejności równolegle z taką koordynacją organizacji, aby możliwe było wcześniejsze informowanie o festiwalu, jego charakterze, o tym dlaczego warto przyjechać do Jarocina na te 3 dni. A warto!

Piotr Łazarkiewicz – nowy mural odsłonięty w czasie Festiwalu oraz Jędrzej Borkiewicz, który razem z Julitą Antonowicz stworzył to dzieło.
Zapowiedziany na 2019 rok motyw Riedel wydaje mi się lepszy od tegorocznego. Mam nadzieję, że nadchodzące wybory samorządowe nie wprowadzą zamieszania i co by się nie wydarzyło festiwal będzie konsekwentnie rozwijany w nowej formule.